A GDYBY TAK RZUCIĆ TO WSZYSTKO I POJECHAĆ W BIESZCZADY?
PODRÓŻ Z WIELKĄ NIEDŹWIEDZICĄ - NOWY SERIAL O BIESZCZADACH
Założenie było proste – na 3 tygodnie pojechać w Bieszczady i nakręcić o nich serial.
Co ich pchnęło w tę szaloną podróż? Piwo. A konkretniej dwójka ludzi tworzących najróżniejsze piwa w jednym bieszczadzkim browarze – Ursa Maior. Agnieszka Łopata i Andrzej Czech swoją działalność prowadzą tak, by wspierać lokalne inicjatywy, ludzi i ukochaną przyrodę.
Okazuje się, że zaledwie garstka zaangażowanych ludzi może dzięki swojej codziennej pracy odmienić jakość życia w całym regionie.
Jacek i Czarek spotkali się z wieloma osobami bardziej lub mniej związanymi z działalnością Ursy Maior. To doświadczenie odmieniło też ich samych. “Ta podróż była inicjacją do kolejnego etapu mojego życia. Do takiej prawdziwej dorosłości, dojrzałości, wzięcia odpowiedzialności, konsekwencji, niepoddania się przeciwnościom. Męską inicjacją.” – słyszę w rozmowie z Jackiem. Czarek z kolei wspomina: “Kiedy widzę odcinki, śmieję się sam z siebie i widzę dużo dobra, które tam się wydarzyło i zostało utrwalone."

Początek całej podróży, czyli Podróży z Wielką Niedźwiedzicą. Czarek, Dakota, Jacek i Kamperino jadą przez pół Polski na spotkanie z Danutą Gilarską z Fundacji Koliber w Krakowie. W tym odcinku poznacie m.in. historię o niezwykłym talencie Karoliny, młodej dziewczyny, która z powodu choroby przebywała w izolatce. Dla zabicia czasu zaczęła malować i to malować genialne, jak się okazało, obrazy. Jak to się stało, że wylądowały na etykietach piwa Ursa? Zobaczcie sami.

Było ich dwóch, w każdym z nich inna krew, ale jeden przyświecał im cel - stworzyć niepowtarzalną opowieść o sercu Bieszczadów.
Czarek, złotousty narrator tej opowieści. Raz mówi poezją, raz rebusem, czasem się zwierzy, a nierzadko przeklnie. Jego pogodna twarz i czapeczka na czubku głowy są jednym z najczęstszych widoków w serialu “Podróż z Wielką Niedźwiedzicą”.
I Jacek, schowany za kamerą, dronem, aparatem, mikrofonem. Chwilami przemknie skupiony, pochylony nad sprzętem. Czasem coś powie. Prawie go nie widać, ale to jego oczami oglądamy ten świat, spotykanych w nim ludzi i oczywiście Cezarego.

Teraz mija osiem miesięcy od wyjazdu, serial już powstał, a wraz z nim pojawiły się nowe refleksje. “Po takim czasie dotarło do mnie szaleństwo tego projektu - mówi Jacek, reżyser i operator Podróży z Wielką Niedźwiedzicą. - Z dnia na dzień planowaliśmy szalone rzeczy, rzucaliśmy się z motyką na słońce, zmienialiśmy plany o 180 stopni. W pięknej aurze pogody, widoków i ludzi musieliśmy też usłyszeć siebie nawzajem. Rytm projektu gubił się i odnajdywał na nowo. Praca niemal non stop, w szalonym tempie, po kilkanaście godzin na dobę. Zobaczyliśmy sami siebie, swoją niedojrzałość, nadmierne ambicje. Z tydzień, dwa po powrocie dochodziłem do siebie.”
Łączyła ich pasja, choć były i różnice. Czarek to nocny marek, a Jacek przeciwnie - młody ojciec, przyzwyczajony do wstawania o świcie. Nie było testowania czy prób generalnych. Pojechali w tę podróż bez pojęcia, czy dogadają się przez tak długi czas na tak małej powierzchni. Byli dobrej myśli.
Założenie było proste - na 3 tygodnie pojechać w Bieszczady i nakręcić o nich serial. Co ich pchnęło w tę szaloną podróż? Piwo. A konkretniej dwójka ludzi tworzących najróżniejsze piwa w jednym bieszczadzkim browarze - Ursa Maior. Ludzi, dla których warzenie piwa jest pretekstem do działań na o wiele szerszą skalę.
Agnieszka Łopata i Andrzej Czech, właściciele Ursy Maior, swoją działalność prowadzą tak, by wspierać lokalne inicjatywy, ludzi i ukochaną przyrodę. Browar funkcjonuje jako mecenas sztuki, lokalnego rzemiosła, bieszczadzkich produktów i rozwijających się instytucji służących człowiekowi i naturze.
Okazuje się, że zaledwie garstka ludzi zaangażowanych w dbanie o lokalne dobro może dzięki swojej codziennej pracy odmienić jakość życia w całym regionie. Jacek i Czarek spotkali się z wieloma osobami bardziej lub mniej związanymi z działalnością Ursy Maior. To doświadczenie odmieniło też ich samych. “Ta podróż była inicjacją do kolejnego etapu mojego życia. Do takiej prawdziwej dorosłości, dojrzałości, wzięcia odpowiedzialności, konsekwencji, niepoddania się przeciwnościom. Męską inicjacją.” - słyszę w rozmowie z Jackiem. Czarek z kolei wspomina: “Kiedy widzę odcinki, śmieję się sam z siebie i widzę dużo dobra, które tam się wydarzyło i zostało utrwalone. Z czasem coraz bardziej docierało do mnie, jakim zaufaniem obdarzył mnie Jacek. Ludzie często darzą mnie zaufaniem i widzą we mnie coś, czego ja nie widzę.”
Cezary podkreśla, że wszystko, co dzieje się w Podróży z Wielką Niedźwiedzicą, wydarzyło się naprawdę. “To była podróż poszukiwania samego siebie.” - wnioskuje, kończąc słowami: “I to chyba to, co widzą we mnie ludzie - mnie samego. Tam nie było ściemy, bo całym sensem tego filmu było bycie sobą. Jacek często powtarzał mi - Czarek, nie musisz nic robić, po prostu bądź. I tak mi zostało do dziś.”
Kiedy Cezary został zaproszony do tego projektu, nigdy wcześniej nie był w Bieszczadach, a jedynym znanym mu piwem był eurolager.

Nie przypadkiem cała wyprawa w Bieszczady zaczyna się w sercu Warszawy. To tutaj ludziom w budynkach ze szkła najczęściej przemyka przez głowę słynne: “A może by tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady?”. Wiem, bo należę do tej grupy. Bieszczady są wielką tęsknotą osób w cywilizowanym kieracie, wiedzących, że gdzieś tam po drugiej stronie Polski istnieje ta legendarna kraina, w której żyje się prosto i z pasją, blisko natury, daleko od komputerów i komórek.
Dlatego taką przyjemność sprawia mi wyruszenie w Podróż z Wielką Niedźwiedzicą. Serial zaczyna się od rzeczywistości, którą dobrze znam - stania w korku, smrodu spalin, krajobrazu z betonu pod Pałacem Kultury. Kiedy Kamperinio rusza, ja wyruszam wraz z nim.
Jestem świadkiem, jak nasi bohaterowie jadą niespiesznie (kamperem spiesznie się nie da) przez coraz to mniejsze miejscowości, coraz więcej zieleni, a ta nasza Polska ładnieje i ładnieje z kilometra na kilometr. Powietrze też jakieś coraz mniej szare, niebo coraz wyższe i bardziej przejrzyste.
Może poza Krakowem, który z czystego powietrza nie słynie, a w którym naszych bohaterów czeka przystanek i spotkanie z Danutą Gilarską ze Stowarzyszenia Koliber. Spotkanie z niezwykłą osobą, która w osobistej tragedii odnalazła siłę na działanie służące innym rodzinom mierzącym się z doświadczeniem choroby nowotworowej dzieci. Ważną w tej historii postacią jest młoda dziewczyna, Karolina Oczkowska, która z powodu choroby dużo czasu spędzała w izolatce. Właśnie tam powstał cykl jej zjawiskowych obrazów, nazwany Obrazami z Izolatki. Malowidła, objęte patronatem Ursy Maior, znajdują się na etykietach piw: Artysty, Nocy nad Otrytem Snu Bieszczadnika i Carynek z Caryńskiej. Dochód z ich sprzedaży wspiera budowę Centrum Psychoonkologii Dziecięcej, zwanego Domem Misi.
Dzięki opowieści Jacka poznaję również trudność, jaka wiązała się z
rozpoczęciem serialu od właśnie takiego wątku: “Ten odcinek był dużym wyzwaniem
w dystrybucji i promocji. W jakiś sposób rak okazał się trudnym tematem w mediach
społecznościowych. Stowarzyszenie Koliber nie jest zadedykowane leczeniu i
ratowaniu chorych dzieci, ale dawaniu wsparcia rodzinom, które przez to
przechodzą. Tak mądra i istotna działalność charytatywna bez spektakularnych
efektów okazuje się trudna medialnie. To o wiele subtelniejsza forma pomocy w
sferze, o której się nie mówi.” Świat jest tak skupiony na stworzeniu antidotum na
raka, że zapomina o tym, jak dzieci i ich rodziny mają sobie z rakiem radzić, gdy już
się pojawi. Jacek dodaje: “To było duże ryzyko, że zaczęliśmy od Krakowa. Ale też
niesamowite jest, że aż do Krakowa sięga sprawczość Ursy Maior”.


Ci, którzy przekroczycie próg browaru Ursa Maior, porzućcie wszelkie oczekiwania, bo i tak będziecie zaskoczeni. Jeśli nie smakiem piw z nalewaka, to pracującymi tu ludźmi. Jeden z nich wypowiada słowa, które mogą być mottem każdego szczęśliwego człowieka: „Praca bywa ciężka, ale jeśli traktujesz pracę jak zabawę, to bawisz się całe życie”.
Bar w browarze Ursa Maior jest pełen ludzi nawet niezbyt późnym popołudniem, a z nalewaków sączą się Royzbawiony, Grzeszne Misie, Deszcz w Cisnej, Śnieg na Beniowej i wiele innych.

Ursa Maior nie tylko sięga korzeniami głęboko w bieszczadzką ziemię, ale i pomaga ukorzenić się innym lokalnym producentom. “Tworzymy coś ultralokalnego” - mówi Andrzej, założyciel browaru. Świadczy o tym choćby etykieta wyrabianych tu powideł, na której widnieje zdjęcie jego dziadków, w swoich czasach roztaczających troskliwą opiekę nad okolicznymi sadami owocowymi.
Wszystko, co można zobaczyć i kupić w browarze i sklepach pod jego szyldem, to rzeczy wykonane przez lokalnych rzemieślników. Od kielichów, do których nalewane jest piwo, przez suweniry, po jedzenie. Najważniejsze, aby produkt był “bieszczadzki z pochodzenia, a nie bieszczadzki z nazwy”.

Best Online Casinos and Slot Machines in India
Because Indian laws are strict and rules vary from area to area, players can expect that several processes will be required before they can create an account, make a deposit, and start playing. One of these, of course, is for a potential new member to prove they are old enough to play online https://www.bestcasinosincanada.net/country/india.
In India, players must be twenty-one years old or older to legally gamble online on online platforms in the country. International platforms often require players to be eighteen years old, so age verification is required and the player must do their homework before they attempt to start.
Indian Casino Bonuses
Bonuses and offers are the backbone of any successful online casino, as they do a fantastic job of attracting new players to the service. Therefore, Indian casino players can take advantage of new customer offers such as sign up bonuses and deposit matches. If players from India decide to stay for an extended period of time, they will have access to regular promotions, and VIP systems encourage loyalty.
Indian players will have no problem making deposits using traditional online casino payment methods. More operators now welcome wallets such as Visa and Mastercard as well as cryptocurrencies such as Bitcoin.
What Games can I Play at Indian Casinos?
Players in India have many options when it comes to the games they can play. Several casinos in the country offer a wide range of slot machines, as well as table classics such as blackjack and roulette.
If Indian players choose a platform to play internationally, they will have an even wider range of content to contend with. They will also be in the right place for live dealer games, which put players at the center of the action while providing the most authentic casino experience.
Indian casino gamers can enjoy the following:
- Roulette;
- Black Jack;
- Video slots;
- Poker;
- Baccarat.
Legislation and Regulators
India’s archaic gambling laws date back to 1867, when the country was still a British colony. The Public Gambling Act, 1867 outlaws any gambling based on luck. India is one of the countries where the legal status of the gambling industry is enshrined in the Constitution. Entry No. 34 of List II of List II of the 7th Schedule of the Indian Constitution gives individual states the full right and legal authority to make laws regarding gambling and betting. In addition, Entry No. 62 gives the states the power to tax gambling. Of the 29 states and 7 union territories, most conservative communities adhere to the provisions of British law, and have passed laws banning the gambling industry. Casino gambling is permitted by the laws of the states of Goa and Sikkim and the Union Territory of Daman and Diu.
The first Indian administrative unit that legalized casino gambling was the Union Territory of Goa, Daman and Diu that passed Goa, Daman and Diu Public Gambling Act, 1976 (Goa, Daman and Diu Public Gambling Act, 1976, in 1987 Goa became a separate state). The Sikkim Gambling Regulation Act of 2002 legalized casino gaming in this remote highland area. Sikkim also passed the Sikkim Online Gaming (Regulation) Act, 2008 (Sikkim Online Gaming (Regulation) Act, 2008), which allowed the establishment of online casinos.
Also, the Republic of India has legislation such as the Payment and Settlement Act, 2007 and the Information Technology Act, 2000, which directly affects the ability to play casinos online.
Conclusion of the Indian Online Casino Review
The only state that has officially allowed online casino services to be offered to individuals in its territory and issues government licenses is Sikkim. Due to the state’s remoteness, relatively small population with low income, the online casino boom did not happen there. In the rest of the territory there are significant restrictions. The federal Information Technology (Intermediaries guidelines) Rules, 2011, a legal document issued under the authority of the Information Technology Act of 2000, requires internet service providers to block access to certain types of sites. Section 2 of paragraph B of the regulations includes all resources „related to or promoting money laundering or gambling.” Thus, this law explicitly prohibits access to foreign online casinos. Another obstacle, financial, is the Payment and Settlement Act of 2007, which has made it very difficult for individuals to move and convert currency.
Kiedy rozmawiam o tym z Cezarym, w jego głosie pobrzmiewa wzruszenie: “Pytasz mnie o smak, który zapamiętałem. Najbardziej wyrazistym smakiem tej wyprawy było uczucie, że jestem zaangażowany w coś, z czym się identyfikuję. Agnieszka i Andrzej są fantastycznymi ludźmi, klasycznymi bieszczadzkimi zakapiorami. Czego się nie złapią, robią to z wielką pasją i intuicją, i to zamienia się w złoto.”
Model biznesowy Agnieszki i Andrzeja jest innowacyjny również w podejściu do najprostszych czynności dnia codziennego. Nie koszą trawnika wokół browaru, żeby nie szkodzić środowisku oraz stworzeniom, które w nim zamieszkują. Wodę do ogrodu i stawu pozyskują z deszczówki. Ciepło z paneli słonecznych. Ścieki wędrują do ekologicznej oczyszczalni ogrodowej. Wszystkiego Andrzej nauczył się na własnym ranczu, głównie - jak mówi - na błędach.

Nie wybrał sobie łatwego środowiska do eksperymentowania z samowystarczalnością. Tu lato jest najkrótsze w całej Polsce. Masz ładne widoki, ale jesteś w dzikim miejscu i musisz przetrwać - szczególnie w zimę. Coś za coś. Jak zauważa Jacek, ludzie, którzy tam mieszkają, wybierają coś, co ich karmi, ale też ich obciąża. Andrzeja zimą tak zasypało, że nie mógł się ruszyć kilka dni ze swojego domu. Wszechobecne pagórki utrudniają przemieszczanie się. To tworzy tych ludzi i ich hartuje. Poddają się prawom przyrody, jej sezonowości, a technologię traktują z nieufnością, bo wiedzą, że może zawieść. “Żyjesz tu jak na stacji kosmicznej - mówi Andrzej - bo jak ci strzeli piorun i uszkodzi instalację, ściągnięcie tu elektryka graniczy z cudem.”
W tym samym odcinku Cezary z Jackiem zabierają nas ze sobą na pokład szybowca. Piotr Bobula, bieszczadzki szybownik, spełnia sny o lataniu - swoje i innych. W Bieszczadach, bo - jak mówi - Bieszczady są kolebką szybownictwa. Jak to jest latać? Cezary wspomina: “Masy powietrza można było fizycznie odczuć. Gdyby były odrobinę gęstsze, byłyby górami. Czuć tarcie. Jeśli ktoś się na to otworzy, to niesamowite doświadczenie.” A jakie towarzyszą temu odgłosy? Piotr Bobula odpowiada: “Szum cięcia powietrza”. I… cięcie.
Spotykają się wróbelek, niedźwiedź, jeż i mysikrólik… to nie początek dowcipu, a rzeczywistość Lecznicy i Ośrodka Rehabilitacji Zwierząt Chronionych w Przemyślu. Miejsce na końcu świata, gdzie leczone są wszystkie zwierzęta, które potrzebują pomocy.
Jest tu na przykład orzeł, który zaplątał się w linię wysokiego napięcia.
Jest też sarnie przedszkole. Pamiętajcie, że jeśli spotkacie maleńką sarenkę w trawie, trzeba zostawić ją w spokoju. Matka zaraz do niej wróci i ją nakarmi. Sarny, które w wyniku niesłusznej interwencji trafiły do ośrodka, przechodzą przez żmudny proces przywracania ich na łono natury. Cezary opowiada mi z rozczuleniem: “Na pewno nigdy nie zapomnę zapachu małej sarny. Przeurocze stworzenie pachnące mlekiem, trochę dzieckiem. To taki zapach, że jak go wąchasz, to raptem wszystko jest w porządku.”


Mieszkają tu też bociany. Niektóre na stałe. Część z nich trafiła do ośrodka z nieodwracalnymi uszkodzeniami skrzydeł, ale wciąż są w stanie łączyć się w pary i składać jaja, z których wylęgają się całkowicie zdrowe osobniki. Wówczas trzeba nauczyć je latać, bo tę zdolność ich rodzice utracili na zawsze.
Ośrodek prowadzi Radek Fedaczyński, ten sam, którego portret w towarzystwie małej niedźwiedzicy Cisnej widnieje na etykiecie piwa Drapieżnik. Dochody z tego piwa idą na budowę bieszczadzkiego Pogotowia dla Niedźwiedzi. W tej chwili nie istnieje miejsce w Bieszczadach, nawet poza granicami Polski, w którym można pomóc niedźwiedziom po wypadkach drogowych, wnykach kłusowniczych i innych urazach wymagających interwencji. Takie właśnie miejsce ma powstać przy Lecznicy i Ośrodku Rehabilitacji Zwierząt Chronionych.
Mieszka tu słynny Forest, pies po amputacji dwóch łap, które utracił we wspomnianych wnykach kłusowniczych. Historia Foresta wzruszyła mnóstwo ludzi, którzy dzięki akcji internetowej złożyli się na nowe “łapy” dla psiaka - tytanowe protezy. Teraz Forest uczy się nimi posługiwać i dzięki swoim opiekunom zapomina o traumatycznych przeżyciach z przeszłości. Może pomaga mu w tym zapach mieszkających tuż obok sarenek?
Po koncertowym wieczorze w Bieszczadzkiej legendzie Cezary wyrusza na Tarnicę, by poznać bieszczadzkiego turystę. Jak wykazało badanie terenowe, składa się on z twardych nóg, ciekawskiej głowy i słabości do lokalnego piwa. Po tym ostatnim odkryciu Cezary kusi napotkanych ludzi schłodzonym piwem i pyta ich, kim według nich jest turysta grasujący w Bieszczadach. Pada wiele określeń. Wytrwały. Marzyciel. Ciekawy. Otwarty. Pozbawiony agresji. Zainteresowany. Powolny. Uczciwy. Czysty. Zrelaksowany.
Ma też ciemniejszą stronę - zdarza mu się nie podnieść papierka. Albo narzekać, że w drodze na szczyt jest pod górę. Albo że za dużo wokół niego jest takich jak on.
Rzeczywistość turysty nie jest też zawsze różowa. Trudno odnaleźć się wśród tylu zakazów - od zakazu wprowadzania do parku psów po zakaz latania dronami. Ten ostatni w wielkim stylu złamany przez Jacka. Na szczęście dla Czarka nie ma zakazu przeklinania.

Cała wyprawa zmierzała właśnie do tego kulminacyjnego momentu, który opóźnił się o niemal trzy dni. Był to moment przekroczenia granicy polsko-ukraińskiej. “Baliśmy się tam jechać” - wspomina Jacek.
Do stworzenia odcinka o Ukrainie zainspirował ich Łukasz Majczyk, nauczyciel angielskiego i lokalny przewodnik turystyczny. Od wielu lat eksploruje Bieszczady zarówno po polskiej, jak i ukraińskiej stronie. Jest też piwoszem i oddanym fanem Ursy Maior - wozi bieszczadzkie piwo z Uherców swoim przyjaciołom na Ukrainie, o czym opowiedział Jackowi przy ich pierwszym spotkaniu. Z tej właśnie opowieści narodził się pomysł na ten wyjazd.
Łukasz zapewniał w mailach i rozmowach z chłopakami, że Ukraina wcale nie jest taka zła, jak o niej mówią. “Targały nami obawy. - przyznaje Jacek - Mieliśmy jednego Łukasza, który mówił nam, że jest inaczej, niż opisują ludzie. A cała reszta, od bohaterów naszego serialu po przypadkowo spotkanych ludzi, przedstawiała nam Ukrainę w najciemniejszych barwach. Przestrzegali, że jak cię zatrzyma policja, to bez ogromnej łapówki nie pojedziesz dalej, że cię okradną, mogą cię napaść i zabić, że możesz nie wrócić, że ci ukradną samochód i utkniesz, że jak masz cenne rzeczy, to je stracisz”. Do złych przeczuć doszły trudności ze zdobyciem Zielonej Karty i z ubezpieczeniem.
Kiedy wreszcie udało się przekroczyć granicę, GPS poprowadził ich tak, że przez cały dzień przejechali 180 kilometrów i o mały włos nie utknęli w ukraińskich górach, jak im się zdawało, na zawsze. Czarek opowiada: “ Pamiętam dźwięk rozpadającego się podwozia, kiedy jechaliśmy bezdrożami. Mieliśmy stracha, że kamper się rozsypie i nigdzie nie dotrzemy.”


Udało się - dotarli na szczyt góry, na którym swój dom mieli Sasza i jego tata zwany Dziaduszką. J acek wspomina pobyt u nich z podziwem: “W tak trudnych warunkach potrafią znaleźć lekkość bycia. Sasza prowadzi mikro-agroturystykę, otwarte miejsce dla ludzi, którym dostarcza ukraińskiej rozrywki - sauny, własnego wyrobu alkoholi i potraw. Dziaduszka zbiera miód, zioła, mają ogródek i robią przetwory”. Z jednej strony zahartowani przez styl życia, z drugiej pełni jakiejś zdumiewającej wrażliwości. Gdy wyrasta drożdżowe ciasto, trzeba być cicho, żeby ładnie rosło. Sasza ma wiedzę ajurwedyjską i przyrządzając sobie lecznicze zioła, łączy je według prawideł plusa i minusa; komponuje je tak, żeby się wzajemnie nie znosiły. Doskonale wie, co rośnie dookoła i jak przyrządzić z tego napar, aby miał odpowiednie właściwości. Był mechanikiem i przyzwyczajony jest wiedzieć, gdzie każda śrubeczka pasuje i jaką ma funkcję. Był też tancerzem, ale to zupełnie inna historia.
Wyprawa ta pozwoliła Jackowi i Cezaremu przyjrzeć się, jak z tą częścią Ukrainy jest naprawdę. Ich gospodarze okazali się ludźmi do rany przyłóż. Jacek mówi: “Ludzie tam potrafią przetrwać, bo cenią przyjaźń i relacje. Jak powiedział Dziaduszka, lepiej mieć stu przyjaciół niż sto złotych”. Czarek wspomina trunki autorstwa Dziaduszki: “ Ziołówka była niesamowita. Po kilku kieliszkach człowiek odlatuje”. W pamięci utkwił mu też pobyt w ruskiej bani, słowiańskie saunowanie i chłostanie brzozowymi witkami: “Zostałem bardzo mocno wychłostany, Sasza mnie nie oszczędzał” - śmieje się.
Zaledwie dwadzieścia cztery godziny na Ukrainie pozwoliły rozpuścić strach, którego korzenie sięgają daleko w przeszłość, w polsko-ukraińską historię.
W Sanoku, rodzinnym mieście Zdzisława Beksińskiego, działa kolektyw malarzy – Macieja Mistaka, Joanny Szostak-Rogoz i Daniela Białowąsa. Działają we wspólnej pracowni malarskiej, w której również uczą malować młodych i starszych. Jak mówią, aby tworzyć, trzeba zachować w sobie coś z dziecka i nieustannie to wewnętrzne dziecko w sobie pielęgnować. Bo jeśli nie robi się tego ani dla oceny, ani dla pieniędzy, to po co? Odpowiadają bez wahania: „Dla zabawy”. Nikomu nie narzucają techniki czy stylu. Ich celem jest wesprzeć swoich uczniów w odkryciu własnych sposobów na wyrażanie się poprzez malarstwo. Cezary z Jackiem mieli też okazję popatrzeć, jak artyści malują. „Zwykle jak ktoś ogląda mnie przy pracy, to się zawstydzam i zamykam w sobie – opowiada mi Cezary - a oni po prostu robili swoje.”
Twórczość każdego z nich ma własny, niepowtarzalny charakter, a łączy ich niechęć do malowania na zamówienie. Jak mówią, obraz jest najbardziej autentyczny i szczery, gdy wypływa z wewnętrznej potrzeby podjęcia określonego tematu w wybranej konwencji.
Nazwisko Beksińskiego pada również podczas odwiedzin w domu Kornelii XX, rzeźbiarki. Przyjęła swoich rozmówców ciepło w swoim klimatycznym, stuletnim domu. Dom, będący też pracownią artystki, jest przycupnięty w wielkim ogrodzie na skraju lasu u podnóża góry. Dakota natychmiast znalazła w tym ogrodzie ukojenie od upału, wchodząc w zacienione chaszcze i chłepcząc wodę z ukrytego w nich naczynia.
Niegdyś ten ogród z częścią doliny należał właśnie do rodziny Beksińskich, o czym pani Kornelia chętnie opowiada. Częstuje gości lokalnym serem i herbatą z miodem, a także historiami o swoim życiu, zawiłych korzeniach swojego drzewa genealogicznego i o miłości. Pani Kornelii już nic nie jest potrzebne do szczęścia. Zawsze ciągnęło ją „do błota”, dlatego wybrała życie rzeźbiarki w samym środku Bieszczadów. Nazywa siebie szczęściarą i pechowcem jednocześnie – szczęściarą w sprawach ważnych, pechowcem w drobiazgach, na dłuższą metę nieistotnych.
Trudno jest opuszczać dom i zacieniony ogród pani Kornelii, zwłaszcza chłodzącej się w cieniu Dakocie, ale czas ruszać w dalszą drogę. W tym samym odcinku Cezary z Jackiem odwiedzają hutę szkła w Krośnie, gdzie są świadkami niezwykłego procesu powstawania szklanych dzieł sztuki. Zręczność, z jaką naczynia są odlewane, wskazuje na nabywaną latami wprawę i ogromne doświadczenie hutników szkła w pracy z tą trudną materią.
Co łączy wszystkich wspomnianych tu artystów? Ursa Maior. To w galerii browaru i w Ursa Concept Store spotykają się ich dzieła. Rzeźby pani Kornelii, między innymi misie skarbonki nawiązujące kształtem do słynnej niedźwiedzicy browaru. Obrazy kolektywu z Sanoka. Odlewane ręcznie szklane naczynia z Krośnieńskich Hut Szkła. I wiele innych dzieł, które wyszły spod rąk bieszczadzkich mistrzów, będąc bieszczadzkimi z pochodzenia, nie tylko z nazwy.
Nawet przedszkolak wie, że ryby, skorupiaki i rośliny owszem, ale butelki, opony i lodówki nie należą do naturalnie występującej flory i fauny rzecznej. A właśnie te zostały wyłowione z rzeki San podczas akcji “Sprzątanie w Sanie”, zainicjowanej przez Jacka i Cezarego. Jacek podkreśla: “Ten odcinek dedykujemy wszelkim firmom korzystającym z przyrody jako źródła dochodu”. Akcja pokazuje, że wystarczy niewielki wkład finansowy i grupa wolontariuszy, żeby oczyścić rzekę ze śmieci. Aż miło pomyśleć, jak wyglądałyby lasy, góry, łąki i jeziora, gdyby każda firma podjęła się takiego działania choć raz w roku.
Do przedsięwzięcia dołączyła firma PAWUK - biuro podróży organizujące spływy pontonowe Sanem - doskonały przykład przedsiębiorstwa czerpiącego korzyści z atrakcji, jaką dla turystów jest bieszczadzka przyroda. Grupa wolontariuszy okazała się bardzo zaangażowana. Pojawił się nawet dziennikarz z lokalnego radia. Nie zabrakło też wdzięcznego towarzystwa psiej przyjaciółki Cezarego. Dakota, zaproszona do pontonu, wskoczyła do środka, położyła się i stamtąd mądrymi oczami śledziła przebieg akcji. Wciągane do pontonu śmieci, chlupot wody i obecność wolontariuszy ani na moment nie zbiły jej z tropu.
Cała akcja jest potężną inspiracją dla przedsiębiorstw, które - podobnie jak Ursa Maior - dążą do realizowania wzorca odpowiedzialnego biznesu, który dba o środowisko naturalne. Bo nikt nie chce, żeby śmieci stały się popularnym gatunkiem zamieszkującym bieszczadzkie rzeki, połoniny i lasy.

Jest taki sok, którego według Czarka powinien napić się każdy. To sok przywołujący wspomnienia smaku jabłek z dzieciństwa. Jabłek zerwanych z tych starych odmian jabłoni, które dzisiaj są już prawdziwą rzadkością. Ten sok pod nazwą “Soku z Wilczych Gór” jest dostępny w browarze i w sklepach Ursa Maior. Część dochodu z jego sprzedaży przeznaczona jest na utrzymanie i opiekę nad sadami z Wilczych Gór. Niektóre z tych sadów liczą sobie nawet pół wieku. “Dbamy o te drzewa, bo po prostu je lubimy” - mówi Antoni Kostka, wytwórca soku i opiekun sadów.
Obszary te należą do Puszczy Karpackiej, w której trwa wycinka drzew, w tym nawet dwustuletnich jodeł, na skalę działań w Puszczy Białowieskiej. Prawie 6 tysięcy drzew na tym terenie spełnia kryteria pomników przyrody! Są one jednak zagrożone - planuje się, że wyjedzie stamtąd 36 tysięcy ciężarówek załadowanych świeżo ściętym drewnem. Organizacje ochrony przyrody walczą o to, żeby przyspieszyć prace nad utworzeniem na tym terenie Turnickiego Parku Narodowego. W ten sposób możliwa będzie ochrona lasów wraz z ich mieszkańcami - rysiami, wilkami, niedźwiedziami, żbikami, wieloma chronionymi gatunkami ptaków, w tym orłem przednim, orlikiem krzykliwym, sóweczką i dzięciołem trójpalczastym, 24 gatunkami chrząszczy i wieloma innymi przedstawicielami niepowtarzalnej flory i fauny tego regionu.
To był środek zimy w 2017 roku. Jacek przeczytał w jakiejś astrologicznej notce, że to dobry dzień na rewolucyjne pomysły. Potem przyszło olśnienie, telefon do Ursy, natychmiastowy entuzjazm Andrzeja i Agnieszki. Realizacja musiała poczekać do lata, ale być może właśnie to sprawiło, że w najbardziej przystępną porę roku w Bieszczadach udało się zrealizować cały plan.
W jego realizację zaangażowanych było więcej osób. Powstało ponad 150 godzin nagrań. Dzięki wsparciu taty Jacka, Jerzego Burbana, został zakupiony sprzęt komputerowy, który był w stanie dźwignąć taki ogrom materiału. Pan Jerzy jest lutnikiem, a projekt o Ursie Maior najwyraźniej poruszył w nim czułe struny. Informacja o jego pracowni lutniczej znajduje się w napisach każdego odcinka serialu.
W planach jest produkcja pełnometrażowego filmu półtoragodzinnego, zmontowanego ze wszystkich odcinków serii. Wciąż jeszcze można zostać jego mecenasem, sponsorem albo dołączyć do grona producentów wymienionych w napisach. Premiera przewidywana jest jesienią tego roku.
Gdy Jacek zadzwonił do Andrzeja z pomysłem na serial, sam nie miał pojęcia, jaki będzie efekt końcowy całego przedsięwzięcia, którego nieprzewidywalność wymagała ogromnej dozy zaufania. Wszystko, co powstało potem, było właśnie na tym zaufaniu oparte. W czasach, w których reklama atakuje nas ze wszystkich stron i trudno ją znieść, taki sposób promowania odpowiedzialnego biznesu wytycza zupełnie nowy kierunek. Gdy działanie jest autentyczne, a zaangażowani w nie ludzie są pasjonatami, wystarczy je utrwalić. Serial stworzony dla Ursy Maior to film dokumentalny o biznesie, o przedsiębiorcach i ich działaniach, pozbawiony wyidealizowanej kreacji. Wraz z rozwojem opowiadanej historii, która zatacza coraz szersze kręgi, można dostrzec coraz więcej, czasem nieoczywistych, oddziaływań na lokalną społeczność. Trudno wyobrazić sobie subtelniejszą i bardziej autentyczną reklamę, której odbiorcy nie mają dość, a wręcz przeciwnie - niecierpliwie wyczekują następnych odcinków, bo po prostu dobrze bawią się podczas ich oglądania.
“Teraz już Andrzej może spać spokojnie - mówi mi dziś wesoło Cezary - bo powstała prawdziwa perełka”. To prawda. Sami zobaczcie!